Dlaczego Kościół katolicki znajduje się w głębokim kryzysie? Zarówno zwolennicy, jak i wrogowie Kościoła, dostrzegają, że z Kościołem dzieje się coś złego. Choć narracje obu stron różnią się od siebie – gdyż pewne pozytywne cechy Kościoła przez jego przeciwników odbierane są jako szkodliwe i świadczące o jego upadku, jednak w większości obie grupy wskażą na te same problemy.
O jakie problemy chodzi? Wystarczy przejrzeć gazety z ostatniej dekady, zarówno te poważne, jak i tabloidy. Bez trudu, na podstawie mniej lub bardziej drastycznych tytułów, można stwierdzić, że Kościół dotknięty jest tymi samymi plagami, które rozkładają zachodnie społeczeństwa i jego instytucje. O ile kiedyś wśród morza zepsucia i grzechu Kościół mógł być latarnią wskazującą wiernym właściwy kierunek i jedyny bezpieczny, a więc chroniący przed wiecznym potępieniem, brzeg, o tyle dzisiaj jego światło wydaje się gasnąć, a wypowiedzi hierarchów często bardziej przypomina korporacyjne public relations, niż kazania ewangeliczne.
Możemy wciąż usłyszeć wieści o tym, że zarówno wyżsi dostojnicy kościelni, jak i szeregowi „robotnicy w owczarni Pana” okazują się upadli niczym potępieńcy cierpiący w Dantejskim piekle. Jeśli więc oprzemy się na medialnym obrazie Kościoła, możemy odnieść wrażenie, iż pogrążony on jest w głębokim kryzysie.
Powstaje jednak pytanie: czy możemy ufać medialnym przekazom? Czy czasem nie mamy do czynienia z manipulacją? Biorąc pod uwagę naturę mediów jako narzędzi indoktrynacji oraz fakt, że niemal wszystkie wielkie koncerny medialne cechuje niechęć do wartości niesionych przez chrześcijaństwo, można – całkiem słusznie – sądzić, że ów medialny obraz Kościoła jest daleki od prawdy. Antykatolicka i antychrześcijańska propaganda medialna może zostać potraktowana jako jedno z narzędzi zdobywania „rządu dusz”, a więc władzy nad ludzką świadomością. W ten właśnie sposób często bronią się zarówno hierarchowie Kościoła, jak i jego wierni, przekonując, że media po prostu kłamią albo wyolbrzymiają problemy.
Można się z tym zgodzić, ale trzeba zgodzić się też, że owe problemy są, skoro mogą dziś stanowić paliwo dla medialnej, antykatolickiej propagandy. Poza tym warto zauważyć, że nie tylko antychrześcijańskie źródła wskazują na poważne odstępstwa ludzi Kościoła od ewangelicznych zasad i przesłania, które zobowiązali się nieść. Jak wspomnieliśmy wcześniej, również zwolennicy i członkowie Kościoła wskazują na rzeczywiste zjawiska i problemy, które pozwalają mówić o kryzysie instytucji kościelnych i samej wiary.
Znany aforyzm Stefana Kisielewskiego głosi „to nie kryzys, to rezultat”. I tak też można powiedzieć w tym wypadku. Cała ta medialna nagonka na Kościół, nieważne, czy przesadna, czy nie, podobnie jak zjawiska wskazywane przez zatroskanych wiernych, są jedynie rezultatem kryzysu. Kryzysu, który zaczął się już dawno temu i musiał toczyć Kościół przez długi czas, skoro rezultaty są tak jawne i tak poważne. Podobnie jak inflacja pieniądza jest objawem kryzysu, który od dawna musiał już toczyć gospodarkę, tak też inflacja moralna i religijna, którą obserwujemy w odniesieniu do katolicyzmu i całego chrześcijaństwa, jest wynikiem procesu trwającego co najmniej od półwiecza, jeśli nie dłużej. Procesu, który, chcąc oddać jego istotę, należałoby określić jako dechrystianizację Kościoła katolickiego, a więc odchodzenie tej instytucji od nauki Chrystusa.
Można zaryzykować poważniejszą diagnozę: to nie kryzys – to katastrofa. Posługując się dalej ekonomiczną metaforą, można powiedzieć, że kiedy inflacji nie powstrzymuje się, lecz dalej drukuje pusty pieniądz, musi dojść ostatecznie do katastrofy. Tak też jest w tym wypadku. Kryzysu w Kościele nie próbowano uleczyć, nie podjęto drastycznej kuracji, lecz – przeciwnie – wzmacniano te działania, które do niego doprowadziły. Ostatecznie więc inflacja wartości i wiary w Kościele doprowadziła do sytuacji, z którą mamy do czynienia dziś: a więc do katastrofy.
Należy powiedzieć to wprost: Kościół znajduje się na krawędzi upadku. Nigdy w dziejach nie zbliżył się do tej krawędzi tak bardzo, nawet XIV wieku, kiedy jednocześnie żyło dwóch zwalczających się papieży. Przy czym wszystkie te zjawiska, wokół których tworzy się szum medialny, są jedynie powierzchownym rezultatem i objawem choroby, której na imię dechrystianizacja, choroby, która sięgnęła dużo głębiej i którą dużo głębiej się rozpoczęła. Jakie są źródła tej choroby, na czym polega jej natura i jakie są rokowania – tym zajmuje się książka Kościół u bram piekieł.
Obraz, który zarysowujemy w tej książce, nie nastraja optymistycznie. Przystępując do badania stanu współczesnego Kościoła i przyczyn kryzysu nie spodziewaliśmy się, że katastrofa jest tak rozległa i głęboka. Kościół – dosłownie – stanął w obliczu bram piekieł. Czy w tej sytuacji, kiedy latarnia zgasła, a drzewo tradycji zostało ścięte, wyznawcy Chrystusa znajdą drogę? W jaki sposób mają zachować wierność i nie ulec odwiecznemu Wrogowi? Na to pytanie próbujemy odpowiedzieć.
O jakie problemy chodzi? Wystarczy przejrzeć gazety z ostatniej dekady, zarówno te poważne, jak i tabloidy. Bez trudu, na podstawie mniej lub bardziej drastycznych tytułów, można stwierdzić, że Kościół dotknięty jest tymi samymi plagami, które rozkładają zachodnie społeczeństwa i jego instytucje. O ile kiedyś wśród morza zepsucia i grzechu Kościół mógł być latarnią wskazującą wiernym właściwy kierunek i jedyny bezpieczny, a więc chroniący przed wiecznym potępieniem, brzeg, o tyle dzisiaj jego światło wydaje się gasnąć, a wypowiedzi hierarchów często bardziej przypomina korporacyjne public relations, niż kazania ewangeliczne.
Możemy wciąż usłyszeć wieści o tym, że zarówno wyżsi dostojnicy kościelni, jak i szeregowi „robotnicy w owczarni Pana” okazują się upadli niczym potępieńcy cierpiący w Dantejskim piekle. Jeśli więc oprzemy się na medialnym obrazie Kościoła, możemy odnieść wrażenie, iż pogrążony on jest w głębokim kryzysie.
Powstaje jednak pytanie: czy możemy ufać medialnym przekazom? Czy czasem nie mamy do czynienia z manipulacją? Biorąc pod uwagę naturę mediów jako narzędzi indoktrynacji oraz fakt, że niemal wszystkie wielkie koncerny medialne cechuje niechęć do wartości niesionych przez chrześcijaństwo, można – całkiem słusznie – sądzić, że ów medialny obraz Kościoła jest daleki od prawdy. Antykatolicka i antychrześcijańska propaganda medialna może zostać potraktowana jako jedno z narzędzi zdobywania „rządu dusz”, a więc władzy nad ludzką świadomością. W ten właśnie sposób często bronią się zarówno hierarchowie Kościoła, jak i jego wierni, przekonując, że media po prostu kłamią albo wyolbrzymiają problemy.
Można się z tym zgodzić, ale trzeba zgodzić się też, że owe problemy są, skoro mogą dziś stanowić paliwo dla medialnej, antykatolickiej propagandy. Poza tym warto zauważyć, że nie tylko antychrześcijańskie źródła wskazują na poważne odstępstwa ludzi Kościoła od ewangelicznych zasad i przesłania, które zobowiązali się nieść. Jak wspomnieliśmy wcześniej, również zwolennicy i członkowie Kościoła wskazują na rzeczywiste zjawiska i problemy, które pozwalają mówić o kryzysie instytucji kościelnych i samej wiary.
Znany aforyzm Stefana Kisielewskiego głosi „to nie kryzys, to rezultat”. I tak też można powiedzieć w tym wypadku. Cała ta medialna nagonka na Kościół, nieważne, czy przesadna, czy nie, podobnie jak zjawiska wskazywane przez zatroskanych wiernych, są jedynie rezultatem kryzysu. Kryzysu, który zaczął się już dawno temu i musiał toczyć Kościół przez długi czas, skoro rezultaty są tak jawne i tak poważne. Podobnie jak inflacja pieniądza jest objawem kryzysu, który od dawna musiał już toczyć gospodarkę, tak też inflacja moralna i religijna, którą obserwujemy w odniesieniu do katolicyzmu i całego chrześcijaństwa, jest wynikiem procesu trwającego co najmniej od półwiecza, jeśli nie dłużej. Procesu, który, chcąc oddać jego istotę, należałoby określić jako dechrystianizację Kościoła katolickiego, a więc odchodzenie tej instytucji od nauki Chrystusa.
Można zaryzykować poważniejszą diagnozę: to nie kryzys – to katastrofa. Posługując się dalej ekonomiczną metaforą, można powiedzieć, że kiedy inflacji nie powstrzymuje się, lecz dalej drukuje pusty pieniądz, musi dojść ostatecznie do katastrofy. Tak też jest w tym wypadku. Kryzysu w Kościele nie próbowano uleczyć, nie podjęto drastycznej kuracji, lecz – przeciwnie – wzmacniano te działania, które do niego doprowadziły. Ostatecznie więc inflacja wartości i wiary w Kościele doprowadziła do sytuacji, z którą mamy do czynienia dziś: a więc do katastrofy.
Należy powiedzieć to wprost: Kościół znajduje się na krawędzi upadku. Nigdy w dziejach nie zbliżył się do tej krawędzi tak bardzo, nawet XIV wieku, kiedy jednocześnie żyło dwóch zwalczających się papieży. Przy czym wszystkie te zjawiska, wokół których tworzy się szum medialny, są jedynie powierzchownym rezultatem i objawem choroby, której na imię dechrystianizacja, choroby, która sięgnęła dużo głębiej i którą dużo głębiej się rozpoczęła. Jakie są źródła tej choroby, na czym polega jej natura i jakie są rokowania – tym zajmuje się książka Kościół u bram piekieł.
Obraz, który zarysowujemy w tej książce, nie nastraja optymistycznie. Przystępując do badania stanu współczesnego Kościoła i przyczyn kryzysu nie spodziewaliśmy się, że katastrofa jest tak rozległa i głęboka. Kościół – dosłownie – stanął w obliczu bram piekieł. Czy w tej sytuacji, kiedy latarnia zgasła, a drzewo tradycji zostało ścięte, wyznawcy Chrystusa znajdą drogę? W jaki sposób mają zachować wierność i nie ulec odwiecznemu Wrogowi? Na to pytanie próbujemy odpowiedzieć.
Szczegóły
Tytuł: Kościół u bram piekiełPodtytuł: Przyczyny i skutki dechrystianizacji Kościoła katolickiego
Wydawnictwo: Wektory
ISBN: 9788365842602
Liczba tomów: 1
Numer tomu: 1
Języki: polski
Rok wydania: 2022
Ilość stron: 272
Format: 16.0 x 23.0 cm
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Redakcja: Petrus Paulus