Cena miłości

Harlequin

  • Rok wydania: 2013
  • Format: 10,5x17 cm
  • Oprawa: broszurowa
Wysyłka:
Niedostępna
Sugerowana cena
13,99 PLN
Nasza cena
11,26 PLN



O książce Antoine i Sophie Vallois przyjeżdżają do Londynu na zaproszenie lorda Nicholasa Graya, któremu niegdyś uratowali życie. Lord chce spłacić dług. Proponuje sfinansować studia medyczne Antoine'a i znaleźć dla Sophie najlepszego kandydata na męża. Te plany komplikuje dwóch arystokratów o nie najlepszej reputacji, którzy czynią z cnoty Sophie przedmiot zakładu i rozpoczynają walkę o jej względy. Fragment książki   - Odnaleźliśmy ich, panie - rzekł detektyw Rawlings głosem przepełnionym cichą satysfakcją. - Do tego w dobrym zdrowiu i doskonałych nastrojach. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Milczał zażywny detektyw, którego długo oczekiwane słowa przyniosły kres kilkunastomiesięcznym poszukiwaniom. Milczała piękna ciemnowłosa dama, która zamknęła na tę wieść oczy, zdradzając targające nią uczucia. Milczał też wysoki, smukły dżentelmen, którego tajne misje we Francji były przyczyną rozpoczęcia śledztwa. Nic nie zakłócało ciszy kwietniowego popołudnia, prócz spokojnego tykania zegara na kominku i turkoczących na bruku kół przejeżdżającego powozu. - Czy jest pan pewien, że są to Sophie Vallois i jej brat, Antoine? - przerwał ciszę Nicholas Grey, wicehrabia Longworth. Rawlings potrząsnął głową. - Ani trochę. Od miesięcy sprawą zajmowali się moi najlepsi ludzie. Nie może być mowy o pomyłce. - Niebiosom niech będą dzięki! - westchnęła z ulgą Lawinia Grey. - Nareszcie ich odnaleźliśmy. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak wyglądało dotąd ich życie. - Ani ja - przyznał detektyw. - Podejrzewam jednak, że uczynili wszystko, co niezbędne, aby uchronić się przed tymi, którzy chcieliby zakłuć ich we śnie. Smukłe palce Lawinii zacisnęły się na poręczy kanapy. - Przecież nie mogło być aż tak tragicznie - nie mogła uwierzyć. - Chciałbym rzec inaczej, ale to, co zrobili panna Vallois oraz jej brat, byłoby uznane przez bonapartystów za akt zdrady. Ta dwójka nie miała innego wyjścia, niż zgubić po sobie ślad w zaułkach Paryża. - Co z powodzeniem czynili niemal przez trzy lata - mruknął Nicholas. - Czy byli świadomi, że ktoś ich śledzi? - Nie, mój panie. Budge to mój najlepszy człowiek. Mógłby podążać za księciem regentem do wygódki i nie wzbudzić podejrzeń. Proszę o wybaczenie, pani. Lawinia skłoniła głowę, choć dołek w jej policzku sugerował raczej rozbawienie niż rozdrażnienie.  - A list mojego męża, czy został dostarczony? - zapytała. - Zgodnie z moimi informacjami doręczono go do rąk własnych panny Vallois o wpół do piątej po południu, dziesiątego - odparł detektyw, zamykając notes. - Skoro tak, powinniście państwo otrzymać odpowiedź już wkrótce. - Jeśli ta młoda dama ma intencję, by odpowiedzieć. - Nicholas zbliżył się do kominka i w płomieniach dojrzał zapamiętaną twarz niewinnego dziecka. - Może nie wiedzieć nawet, kim jestem. A jeśli nawet pamięta, być może woli nie mieć nic wspólnego z mężczyzną, który odegrał tak znaczącą rolę w zrujnowaniu jej życia. - Nie ty zrujnowałeś jej życie, Nicholasie - rzekła Lawinia ze złością. - Panna Vallois i jej brat pomogli ci z własnej woli. To niesprawiedliwe, byś dźwigał brzemię konsekwencji. Nicholas uśmiechnął się, jak zawsze poruszony bezwarunkowym wsparciem małżonki. Była niezwykłą kobietą, nigdy nie wymagała zawiłych tłumaczeń ani rozwlekłych usprawiedliwień Nicholasa. Jej bystry, powodowany intuicją umysł uczyniłby z niej doskonałego agenta wywiadu, gdyby taka była jej wola. Kiedy Grey przechodził przez pokój, kierując się w stronę obitej brokatem kanapy, gdzie siedziała, dziękował Bogu - i swojemu dowódcy - że tak się nie stało. - Jak zawsze jesteś głosem rozsądku i logiki. Nawet jeśli jesteś nieco stronnicza... - Oczywiście, że jestem stronnicza, ukochany. Jestem twoją żoną. Czy mogłoby być inaczej? - Nie wszystkie żony zgadzają się z mężami. - Nie wszyscy mężowie warci są tego, by się z nimi zgadzać - uśmiechnęła się do niego. - Zawsze stanowiłeś najcudowniejszy wyjątek. Nicholas pochylił się, by złożyć pocałunek na jej ciemnych, lśniących włosach. - A ty jesteś tego przyczyną. Z drugiej strony pokoju dało się słyszeć chrząknięcie detektywa Rawlingsa. - Proszę o wybaczenie, panie, ale czy mam poinformować mojego podwładnego, że dalsza obserwacja nie jest już konieczna? Nicholas zerknął na żonę. - Jak myślisz? Lawinia uniosła ramiona w eleganckim i wymownym geście. - Chyba nie ma już potrzeby, by ten biedny człowiek pozostawał dalej we Francji. Panna Vallois i jej brat zostali odnalezieni, a list dostarczony. Pozostaje nam jedynie oczekiwać odpowiedzi. Nicholas popatrzył na detektywa na wypadek, gdyby ten miał coś jeszcze do dodania, ale z jego postawy wywnioskował, że zgadza się z Lawinią. Wszyscy czekali bardzo długo na wiadomość o odnalezieniu Sophie i Antoine'a Vallois. Teraz nie mieli innego wyjścia, jak tylko czekać dalej. Było to bez wątpienia niełatwe, lecz Nicholas czuł, że po raz kolejny los złożył jego pomyślność w dłonie innych. Miał nadzieję, że fortuna znowu uśmiechnie się do niego życzliwie, jak wtedy, gdy wiele lat temu młoda Francuzka i jej brat wybawili go od nieszczęścia w swoim rozdartym wojną kraju. Ociężały powóz zatrzymał się na tętniącym życiem podwórzu zajazdu Pod Czarnym Łabędziem. Wkrótce podbiegł chłopiec stajenny, by przejąć lejce. Drzwi powozu otworzyły się, opuszczono schodki i ze środka wylał się strumień zmęczonych podróżnych. Jedną z pierwszych wysiadających była Sophie Vallois. W oczekiwaniu na brata wygładzała pomięte spódnice znoszonego podróżnego ubrania. Dziękowała Bogu, że nie założyła jednej ze swoich nowych kreacji. Kajuty na statku były zatłoczone, a czystość nie miała dla kapitana pierwszorzędnej wagi. Do tego już tylko trudna przeprawa wystarczyłaby, żeby sprawdzić wytrzymałość nawet najtwardszego marynarza. Na szczęście wzburzone morze nie zgoniło ich z pokładu, jak wielu spośród pozostałych pasażerów, i z nadejściem ranka Sophie mogła cieszyć oczy wyjątkowym widokiem słońca wschodzącego ponad białymi klifami południowego wybrzeża Anglii. Teraz, niezliczone godziny i więcej jeszcze przebytych mil później, dotarli do zajazdu, w którym mieli spędzić noc przed dalszą podróżą do Londynu. - A więc to tutaj zatrzymamy się na popas? - zapytał Antoine Vallois, opuszczając powóz. Obrzucił oberżę niechętnym spojrzeniem. - Mam nadzieję, że pokoje są wygodniejsze, niż na to wygląda... - Na pewno będą porządne - odparła z przekonaniem Sophie. - W przeciwnym razie lord Longworth by ich nie polecił. - Chyba że od jego ostatniej bytności w tym przybytku minęło dużo czasu - mruknął Antoine, obchodząc łukiem parujące końskie odchody. Na szczęście wnętrze oberży okazało się dalece przyjemniejsze, niż sugerowały podniszczone belki i błotniste podwórze. Delikatne zapachy roznoszące się z kuchni pomogły strudzonym podróżnym odzyskać ducha, podobnie jak skwierczący na palenisku ogień. Sophie bezwiednie skierowała swe kroki bliżej kominka, chcąc odegnać od siebie chłód niezwykle zimnego kwietniowego wieczoru. - Zaczekaj tutaj, a ja dowiem się o pokoje i kolację - zakomenderował Antoine, stawiając obok siostry dwie niewielkie torby. - Jeśli lordowi Longworth nie udało się zapewnić nam noclegu, może się okazać, że noc spędzimy wraz z końmi. Chociaż spanie w stajni nie jest dla mnie niczym nowym, wolałbym nie wyciągać z ubrań siana, kiedy dotrzemy już do Londynu. Kąciki ust Sophie drgnęły. - Jestem pewna, że lord Longworth nie miałby nic przeciwko temu, żebyś przybył wprzebraniu l'épouvantail. Jeśli tylko uda nam się dotrzeć do miasta bezpiecznie. - Mam wyglądać jak strach na wróble? - roześmiał się Antoine. - Tiens, nie masz odrobiny szacunku dla brata, a stanowczo za dużo dla tego angielskiego lorda. Zapomniałaś, że nasza znajomość z tym człowiekiem była bardzo krótka, ale jej konsekwencje niezwykle dalekosiężne. Wolałbym, żebyś była nieco bardziej podejrzliwa wobec powodów zaproszenia nas do Anglii po tak długim czasie. - Okoliczności są rzeczywiście interesujące - przyznała Sophie. - Nie wierzę jednak, aby prosił nas o przebycie całej tej drogi, gdyby nie miał szczerych intencji. - Mam nadzieję, że się nie mylisz - odparł Antoine, choć jego spojrzenie pozostało nieprzeniknione. - Zaczekaj tutaj i z nikim nie rozmawiaj. Nie ufam tym wszystkim Anglikom, otaczającym moją piękną siostrę. Sophie powstrzymała uśmiech. - Nie wierzysz, że twoja siostra umie sama się obronić? - Wiem, że dobrze radzisz sobie z pistoletem! Martwię się tylko o los tych Anglików. Ta wymiana zdań była typowa dla ich bliskiej relacji. Kiedy brat zmierzał w stronę kontuaru, zdała sobie sprawę, jak bardzo się cieszy z jego towarzystwa. Ostatnie lata żadnemu z nich nie przyniosły wytchnienia. Niekończące się przeprowadzki były wyczerpujące, więc kiedy z początkiem zeszłego roku udało im się znaleźć pokoje niedaleko paryskiego śródmieścia, Sophie niemal płakała ze szczęścia. Tam, po raz pierwszy od opuszczenia domu, udało im się odzyskać w miarę normalne życie. Otrzymawszy więc list od wicehrabiego Longworth z zaproszeniem do Anglii, Antoine był bardzo podejrzliwy. Niewiele wiedzieli o człowieku, któremu tak dawno temu uratowali życie. Choć spędził w ich stodole dwa tygodnie, przez większość czasu był nieprzytomny albo majaczył. Nie udało im się dowiedzieć, co sprowadziło go do Francji ani dlaczego leżał w rowie z kulą w boku. Zatopiona w myślach Sophie dopiero po kilku chwilach zdała sobie sprawę, że na podwórzu coś się dzieje. Brzmiało to jak sprzeczka, choć grube ściany tłumiły słowa. Kilku gości spoglądało w kierunku drzwi, nikt jednak nie wstał, nie chcąc wtykać nosa w nie swoje sprawy. Nagle huk wystrzału przeszył nocne powietrze, a zaraz po nim rozległ się kobiecy krzyk. Sophie pojęła, że kłótnia zakończyła się tragedią. Odwróciła się, szukając wzrokiem Antoine'a, i zamarła, widząc, jak pędzi w stronę wyjścia. - Antoinie! - zawołała. - Nie ruszaj się, Sophie. Może będę mógł pomóc. - Ja też chcę iść! - Nie! Jeśli już musisz coś zrobić, zajmij się noclegiem i poczekaj na mnie na górze. Na czas jednego uderzenia serca Sophie się zawahała. Jeśli ktoś był ranny, Antoine potrzebowałby jej u swego boku. Było prawie niemożliwe, żeby udzielił pomocy bez niczyjego wsparcia oraz potrzebnego sprzętu. - Zaczekaj, idę z tobą! - zdecydowała. Była w połowie drogi do drzwi, kiedy poczuła na ramieniu delikatny, ale stanowczy uścisk dłoni. - Dżentelmen prosił, by pozostała pani na miejscu - rzekł głos przy jej uchu. - Polecam, by postąpiła pani zgodnie z tą radą. Na zewnątrz niepotrzebnie przyciągałaby pani uwagę. Głos mężczyzny był równie nieprzejednany, jak uścisk jego dłoni, ale protekcjonalna uwaga wzbudziła w Sophie sprzeciw. - Nic pan nie rozumie! Ktoś mógł zostać ranny! - Na pewno tak właśnie się stało, ale pani w niczym by nie pomogła. Jeśli obieca pani zostać, wyjdę i sprawdzę, co się wydarzyło. Mężczyzna nie puścił jej ramienia, a kiedy Sophie uniosła wzrok, zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie nie zamierza wcale tego zrobić. Stał mocno na nogach, roztaczając wokół siebie aurę siły i autorytetu sugerującą, że jest przyzwyczajony do posłuchu. Ubranie zdradzało człowieka dobrze sytuowanego. Miał na sobie dobrze skrojoną marynarkę, jasne bryczesy i oficerski płaszcz. Chociaż skórzane buty były odrapane i wymagały czyszczenia, niewątpliwie były wysokiej jakości. Ciemnobrązowe włosy opadały na szerokie czoło nad oczami błyszczącymi inteligencją. Choć rysy miał zbyt ostre, by go nazwać przystojnym, prezentował się bardzo dobrze. Wszystko to jednak niewiele znaczyło dla Sophie, gdy trzymał ją w niewoli silnego uścisku. - Będzie pan łaskaw puścić moje ramię! - zażądała. - A czy da mi pani słowo, że nie zrobi nic niemądrego? - odpowiedział pytaniem. - Uważa pan pomoc rannemu za rzecz niemądrą? - Ależ bez wątpienia intencja to szlachetna, ale czyn lekkomyślny - wyjaśnił, puszczając ramię. - Pani mąż prosił, żeby zainteresowała się pani noclegiem. Jeśli zaczeka pani na mnie przy kontuarze, zaoferuję mu pomoc, po czym wrócę do pani z wszelkimi informacjami, jakie będę w stanie uzyskać. - Ale Antoine nie jest... Mężczyzna jednak już zniknął za drzwiami, rozpływając się w nocy wraz ze swoim płaszczem. Inni goście podążyli za nim do wyjścia, żaden jednak nie przekroczył progu. Sophie, poirytowana ich tchórzostwem, podeszła do karczmarza. Nie była przyzwyczajona, by stać z boku niczym bezradna, mdlejąca na widok krwi niewiasta. Często pomagała Antoine'owi przy jego pracy. Nie rozumiała, czemu tym razem nie poprosił o asystę. Humoru nie poprawiło jej to, że musiała unieść głos, by przywołać karczmarza. - W porządku, o co te krzyki? - wymamrotał starszy jegomość, odchodząc od okna, przez które usiłował dojrzeć, co działo się na zewnątrz. - W czym rzecz? - Chcę się dowiedzieć o pokoje. Nazywam się Vallois. Karczmarz, którego zmierzwione brwi przypominały raczej opiłki metalu niż włosy, otworzył zniszczoną księgę i przesunął palcem po liście nazwisk. - Nic tu nie ma. - Może zarezerwowano je pod nazwiskiem wicehrabiego Longworth? - dopytywała się zaskoczona Sophie. Jeśli nawet miała nadzieję zaimponować karczmarzowi tytułem, jej próba spaliła na panewce. - Nie. Niczego takiego też tu nie ma. - Powiedziano mi, że przygotowania zostały poczynione. Jego lordowska mość wysłał mi list i zaznaczył, że kopia zostanie przesłana tutaj. Nie otrzymał jej pan? Starzec odchrząknął. - Może pan Rastley ma ten list. - Pan Rastley? - To jego karczma. Musiał jechać się zająć umierającą siostrą, a tu nie ma rezerwacji na pani nazwisko ani tego szlachcica. - Mężczyzna zamknął księgę. - Mogę dać pani koc, żeby przespała się pani w stajni... - W stajni? Dobry Boże, jakiegoż rodzaju to przybytek?! Bulwersującą uwagę wygłosił dobrze ubrany mężczyzna, który zjawił się u boku Sophie. Bez wątpienia był dżentelmenem. Lśniąca bobrowa czapka spoczywała na złotych lokach, a diamentowa szpilka zatknięta była w fałdach misternie zawiązanego fularu. Buty szlachcica były nieskażone nawet najmniejszą drobinką kurzu, a dłonie przyozdabiały okazałe złote pierścienie. Mimo tego jednak, że wyraźnie zamierzał pomóc, Sophie wolała go nie zachęcać. Wykwintny wygląd bowiem nie był w stanie ukryć chłodnego wyrazu twarzy ani cynicznego skrzywienia ust. Patrzył na Sophie niczym kot przyglądający się bezbronnemu ptakowi, którego zamierzał zjeść na kolację. - Dziękuję panu, ale nie wątpię, że sytuacja da się rozwiązać ku satysfakcji wszystkich zainteresowanych - powstrzymała go. - Musiało po prostu dojść do nieporozumienia. - W rzeczy samej. Nieporozumienie to pozbawiło panią wygodnego łóżka. - Mężczyzna rzucił pogardliwe spojrzenie karczmarzowi. - Sprawienie takiej niedogodności tak pięknej damie jest prawdziwą zbrodnią! Starzec zbladł. - Za pana pozwoleniem, panie Oberon, nie mamy wolnych pokojów... - Tak utrzymujesz - rzekł dżentelmen. - Nie możesz jednak oczekiwać od tej młodej kobiety, by spędziła noc sama, pozbawiona opieki. Tu mężczyzna zwrócił się do niej, opierając łokieć na barze. Sophie zauważyła zmianę w wyrazie jego oczu. - Nie sposób przewidzieć, jaka krzywda przypadnie jej w udziale. Lepiej już, żebyś spędziła tę noc ze mną, kochanie, niż próbowała swojego szczęścia gdzie indziej. Wybieg ten był tak oczywisty, że Sophie omal się nie zaśmiała.  - Na szczęście nie jestem ani sama, ani też pozbawiona opieki. Jak tylko powróci tu mój brat, wyjaśnimy całe to nieporozumienie! - Brat? - Tak. Wybiegł na zewnątrz po wystrzale... - Sophie zawahała się. Zastanowiła się, czy Antoine ma się dobrze. Nie sposób było przewidzieć, w jaką scysję się wplątał. Po chwili niepokój Sophie rozwiał ten sam mężczyzna, który nie pozwolił jej wyjść. - Ucieszy się pani z wiadomości, że wszystko jest w porządku, madame - uspokoił ją. - Sprawa została wyjaśniona, a ranny mężczyzna dojdzie do zdrowia dzięki rychłej interwencji pani męża. - Męża? - Pan Oberon zwrócił się w kierunku Sophie z wyrzutem. - Wydawało mi się, że pani powiedziała, iż podróżuje z bratem. - To prawda. Ten dżentelmen błędnie założył, że Antoine jest moim mężem. - Być może dlatego, że nie podjęła pani próby wyprowadzenia mnie z błędu - rzekł pierwszy. - Nie dał mi pan tej szansy - odcięła się Sophie. - Pan wybiegł, zanim miałam okazję cokolwiek powiedzieć. - A skoro o tym mowa, Silverton - z nonszalancją wszedł im w słowo Oberon - co się tam wydarzyło? - Zwykła kłótnia. O kobietę - odparł Silverton z nutą dezynwoltury w głosie, by dać słuchaczom do zrozumienia, że wątpi w przyzwoitość owej damy. - Wyrażono zniewagę, zażądano przeprosin, a gdy dżentelmen odmówił, towarzysz damy wyciągnął bicz i smagnął go w twarz. Pierwszy dżentelmen odpowiedział strzałem drugiemu w nogę. Paskudna rana, ale nie zagrażająca życiu, dzięki interwencji brata tej młodej damy, który, jak przypuszczam, jest lekarzem. - Uczy się na lekarza - czuła się w obowiązku sprostować Sophie. - A ja nie wchodziłabym tam nikomu w drogę. Często pomagałam bratu w podobnych sytuacjach. - Czego jednak nie mogłem się domyślić - zapewnił Silverton. - Usłyszałem tylko, że brat z troską w głosie prosił panią, by została w środku. Postanowiłem interweniować. Być może powinienem się powstrzymać i pozwolić, by wplątała się pani w tę kabałę. Reprymenda w jego słowach była oczywista - wystarczająca, by obudzić sumienie, lecz nie dość szorstka, by zranić. Sophie obmyślała odpowiedź, gdy otworzyły się drzwi i do środka wszedł Antoine z ponurą miną i kurtą zbrukaną krwią. - Odnaleźliśmy ich, panie - rzekł detektyw Rawlings głosem przepełnionym cichą satysfakcją. - Do tego w dobrym zdrowiu i doskonałych nastrojach. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Milczał zażywny detektyw, którego długo oczekiwane słowa przyniosły kres kilkunastomiesięcznym poszukiwaniom. Milczała piękna ciemnowłosa dama, która zamknęła na tę wieść oczy, zdradzając targające nią uczucia. Milczał też wysoki, smukły dżentelmen, którego tajne misje we Francji były przyczyną rozpoczęcia śledztwa. Nic nie zakłócało ciszy kwietniowego popołudnia, prócz spokojnego tykania zegara na kominku i turkoczących na bruku kół przejeżdżającego powozu.

Szczegóły

Tytuł: Cena miłości
Autor: Gail Whitiker
Wydawnictwo: Harlequin
ISBN: 9788323889212
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 266
Format: 10,5x17 cm
Oprawa: broszurowa

Recenzje

Klienci, którzy kupili oglądany produkt kupili także: