Janusz Wachowski (1948 r.), absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Pancernych, studiował też polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim; zadebiutował w połowie lat 80-tych XX w. opowiadaniami drukowanymi w „Życiu Literackim”. Publikował również w „Tygodniku Kulturalnym” i „Twórczości”. W 1985 r. wydał w „Iskrach” zbiór opowiadań pt. „Podpalacz”, kilka lat później – tom pt. „Zmierzch pułkowników”.
Prezentowany, trzeci tom opowiadań Autora ukazuje życie wielkiego miasta obserwowanego przez starszego człowieka zafascynowanego współczesnością, której nie do końca rozumie, która go fascynuje, ale także przeraża, stąd chętnie wraca wspomnieniami do czasów swej młodości, spędzonej w rodzinnej Ostrowi Mazowieckiej.
Proza Wachowskiego charakteryzuje się narracją, w której w dobry warsztat pisarski polonisty wtopiono konkretność miejsca i czasu akcji (precyzja byłego pancerniaka). Język Autora nie szafuje rozbuchanymi metaforami, nie epatuje dosłownością scen erotycznych czy trudną w odbiorze stylistyką. To proza, którą czyta się lekko, bez cienia znużenia; po prostu dobry relaks…
Ale właśnie na Czackiego Andrzej Jankowski poznał Laszkę. Już się zwijał, już wracał do stolika po to tylko, aby dopić się ostatnim piwem, gdy z kółka tańczących wbiła się w niego para oczu. Aż się żachnął, że to nie może być prawda. A jednak, pomyłki nie było, te oczy patrzyły na niego. Ocenił sprawę i odrzucił bez wahania: nie będzie się zadawał z czterdziestopięciolatką. W rzeczywistości miała tych lat pięćdziesiąt cztery, ale i tak była młodsza od Jankowskiego o dwanaście. Jak w przeciętnym harlequinie, na pstryknięcie palców połączyło ich wszystko. Nie mataczył, wyznał, że ma żonę, ale dla niej to była tylko jakaś żona. Poszli ze sobą na całość i nazwali to słowem zaczynającym się od dużego M. Trwali ze sobą niezłomnie cztery i pół roku, tańcząc, pijąc i gadając bez końca. Organizowali sobie wyjazdówki, to do Zakopanego i Sopotu, to do Mrągowa. Wciągnęli się, codzienny strumień wymiany esemesów nie miał końca. Koniec jednak nastąpił. Raczej przykry. I nie od razu, jak tasakiem uciął, tylko małymi krokami. Za sprawą jednego telefonu, który wybuchł w mieszkaniu Laszki jak petarda. Butelka na stole, głowa przy głowie, oglądanie wspólnych zdjęć z tajnego pendriva z przyszłościowymi uwagami, że jeszcze nie byli razem w Szklarskiej Porębie, a tu wibracje w telefonie Andrzeja, po których nastrój bliskości rozprysł się jak bańka mydlana. Laszkę z miejsca wymiotło do łazienki, a on tkwił w bezruchu na środku pokoju, ciągle z telefonem w dłoni. Wreszcie położył go na stole obok Balantine’a, ale wibracje nie skończyły się ani w telefonie, ani w Andrzeju, ani w pokoju Laszki, ani w niej samej, która właśnie obmywała twarz pod kranem. Odebrał i echo rozpaczliwego głosu długo jeszcze obijało się o ściany. Zrządzeniem losu komórka miała włączoną funkcję głośnomówiącą. Andrzej i Laszka doznali porażenia prądem, gdy usłyszeli: „Gdzie jesteś? Potrzebuję twojej pomocy, bo nie mogę dojść do windy. Potknęłam się, chyba zwichnęłam nogę w kostce”. Wymamrotał, że już jedzie i wybiegł na złamanie karku. Tak się oto jakaś żona przemieniła się w żonę realną. Miała adres, roztrzęsiony głos i prawo do żądania od niego pomocy. Wszystko to razem zmieniło Laszkę. „Do tego telefonu nic mnie ona nie obchodziła. Teraz jednak”…
Fragment
Prezentowany, trzeci tom opowiadań Autora ukazuje życie wielkiego miasta obserwowanego przez starszego człowieka zafascynowanego współczesnością, której nie do końca rozumie, która go fascynuje, ale także przeraża, stąd chętnie wraca wspomnieniami do czasów swej młodości, spędzonej w rodzinnej Ostrowi Mazowieckiej.
Proza Wachowskiego charakteryzuje się narracją, w której w dobry warsztat pisarski polonisty wtopiono konkretność miejsca i czasu akcji (precyzja byłego pancerniaka). Język Autora nie szafuje rozbuchanymi metaforami, nie epatuje dosłownością scen erotycznych czy trudną w odbiorze stylistyką. To proza, którą czyta się lekko, bez cienia znużenia; po prostu dobry relaks…
Ale właśnie na Czackiego Andrzej Jankowski poznał Laszkę. Już się zwijał, już wracał do stolika po to tylko, aby dopić się ostatnim piwem, gdy z kółka tańczących wbiła się w niego para oczu. Aż się żachnął, że to nie może być prawda. A jednak, pomyłki nie było, te oczy patrzyły na niego. Ocenił sprawę i odrzucił bez wahania: nie będzie się zadawał z czterdziestopięciolatką. W rzeczywistości miała tych lat pięćdziesiąt cztery, ale i tak była młodsza od Jankowskiego o dwanaście. Jak w przeciętnym harlequinie, na pstryknięcie palców połączyło ich wszystko. Nie mataczył, wyznał, że ma żonę, ale dla niej to była tylko jakaś żona. Poszli ze sobą na całość i nazwali to słowem zaczynającym się od dużego M. Trwali ze sobą niezłomnie cztery i pół roku, tańcząc, pijąc i gadając bez końca. Organizowali sobie wyjazdówki, to do Zakopanego i Sopotu, to do Mrągowa. Wciągnęli się, codzienny strumień wymiany esemesów nie miał końca. Koniec jednak nastąpił. Raczej przykry. I nie od razu, jak tasakiem uciął, tylko małymi krokami. Za sprawą jednego telefonu, który wybuchł w mieszkaniu Laszki jak petarda. Butelka na stole, głowa przy głowie, oglądanie wspólnych zdjęć z tajnego pendriva z przyszłościowymi uwagami, że jeszcze nie byli razem w Szklarskiej Porębie, a tu wibracje w telefonie Andrzeja, po których nastrój bliskości rozprysł się jak bańka mydlana. Laszkę z miejsca wymiotło do łazienki, a on tkwił w bezruchu na środku pokoju, ciągle z telefonem w dłoni. Wreszcie położył go na stole obok Balantine’a, ale wibracje nie skończyły się ani w telefonie, ani w Andrzeju, ani w pokoju Laszki, ani w niej samej, która właśnie obmywała twarz pod kranem. Odebrał i echo rozpaczliwego głosu długo jeszcze obijało się o ściany. Zrządzeniem losu komórka miała włączoną funkcję głośnomówiącą. Andrzej i Laszka doznali porażenia prądem, gdy usłyszeli: „Gdzie jesteś? Potrzebuję twojej pomocy, bo nie mogę dojść do windy. Potknęłam się, chyba zwichnęłam nogę w kostce”. Wymamrotał, że już jedzie i wybiegł na złamanie karku. Tak się oto jakaś żona przemieniła się w żonę realną. Miała adres, roztrzęsiony głos i prawo do żądania od niego pomocy. Wszystko to razem zmieniło Laszkę. „Do tego telefonu nic mnie ona nie obchodziła. Teraz jednak”…
Fragment
Szczegóły
Tytuł: Nasz ostrowski celebrytaPodtytuł: i inne opowiadania
Autor: Janusz Wachowski
Wydawnictwo: LSW
ISBN: 9788320557329
Liczba tomów: 1
Języki: polski
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 151
Format: 14.9x21.0cm
Oprawa: Kartonowa Foliowana
Waga: 0.4 kg
Recenzje
Informacje:
Klienci, którzy kupili oglądany produkt kupili także:
Kobiety Fotonu
Farbiarnia
Sposób na życie
LSW